“Wymarzony dom Ani” – 47/2020

Lucy Maud Montgomery wiedziała, że nie powinna przestawać zbyt prędko i dzięki temu stworzyła perełki, które po niespełna stu latach wciąż możemy czytać i kochać. “Wymarzony dom Ani” to książka, która najbardziej mnie rozczuliła spośród wszystkich z cyklu. Zawiera w sobie olbrzymie pokłady ciepła, rodzinnej atmosfery, miłości, macierzyństwa i szczęścia. To opowieść, której nie chce się wypuszczać z rąk.

Wymarzony dom Ani

W piątej z kolei opowieści o Ani towarzyszymy jej w początkach pełnej dojrzałości. Spędzamy z nią ostatnie wieczory przed ślubem na facjatce i wraz z nią kroczymy do ołtarza. Emocje dziewczyny są naszymi emocjami. Rudowłosa Ania przelewa ogrom miłości, który od zawsze miała w swoim sercu na kolejnego człowieka. Książka rozpoczyna się przygotowaniami oraz ślubem z Gilbertem. Szczęście tych dwojga jest niewiarygodne. Możemy przyglądać się wyczekanej miłości, która przetrwała długie narzeczeństwo i wreszcie może stać się jednością. Biorąc pod uwagę, że sto lat temu to dopiero ślub był początkiem wspólnego życia, emocje tych dwojga można wyczuć nawet z kartki.

Fragment, w którym tych dwoje sobie przysięga był dla mnie momentem zatrzymania. Nie mogłam uwierzyć, że znajduję się w tym samym Avonlea, do którego przed laty dotarła rudowłosa sierota. I choć to tylko książki, to i tak zaskoczył mnie upływ czasu i sposób, w jaki mieścina i ludzie się zmienili. Jednak najważniejsze było dopiero przede mną – towarzyszenie Ani podczas pierwszych kroków w jej wspólnym życiu z Gilbertem. Po uroczystości dwoje młodych i wreszcie złączonych ze sobą wyjechało do swojego domu, by móc w nim spędzić swój pierwszy wieczór. Gdy dojechali na miejsce, w kominku trzaskały już drwa i drzwi były otwarte.

Po raz pierwszy Gilbert nazwał Anię przed obcym człowiekiem “moją żoną” i omal z tego powodu duma go nie rozsadziła.

Pierwsze wspólne tygodnie

Miesiąc miodowy tych dwoje spędziło w swoim domu. Postanowili nigdzie nie wyjeżdżać i nacieszyć się po prostu sobą, nową okolicą i własnym miejscem na świecie. Stworzyli rodzinę i zapragnęli skupić się na wzajemnej miłości. Gdy czytałam o ich pierwszych miesiącach przypomniała mi się własna podróż poślubna. Niby sto lat różnicy, a emocje te same. Miałam jednak ochotę zakraść się do ich domku i współtowarzyszyć im w ich szczęściu. Nie mogłam się nadziwić, że niezależna i ambitna Ania zmieniła się w łagodną i wyważoną panią doktorową. Ze swojego domu szybko uczyniła przytulne gniazdko, do którego zaczęli zaglądać sąsiedzi i znajomi. I tutaj znów się powtórzę, jak w recenzji poprzedniej książki, ale ponownie żałowałam, że nie mogę się przenieść do czasów Ani. Wspólnota sąsiedzka, wspólne popołudnia, ciągła obecność, brak pośpiechu – to coś wyjątkowego, co wzbudza we mnie szczególną tęsknotę.

Bardzo podobało mi się również przedstawienie domu Ani. To nie był zwyczajny budynek, w którym się mieszkało, ale ognisko pełne miłości, akceptacji i gościnności. Wymarzony dom Ani był pełen gwaru, gości, ciepła i rozmów. Aż by się chciało do niego zajrzeć, zapaść się w fotelu przed kominkiem i pogrążyć w lekturze lub dyskusji.

Dom staje się prawdziwym ogniskiem dopiero wówczas, gdy zostanie uświęcony narodzinami, ślubem lub też śmiercią.

Macierzyństwo

W “Wymarzonym domu Ani” jesteśmy również świadkami stawiania pierwszych kroków w macierzyństwie, rodzicielstwie. Możemy obserwować, jak rodzi się miłość, a dom staje się jeszcze lepszym i cieplejszym miejscem. Niestety doświadczenia Ani nie są najłatwiejsze, a jej droga prowadząca do macierzyństwa miała kilka zakrętów. To jeden z akcentów, który sprawia, że życie naszej bohaterki nie zawsze jest kolorowe i nabiera autentyzmu.

Dotychczas nie zwracała uwagi na samotność. Teraz obawiała się jej. Przytłaczała ją obecnie podwójnym ciężarem.

Najcieplejsza powieść

Jak wspomniałam na początku, “Wymarzony dom Ani” to najcieplejsza, najradośniejsza i najbardziej rodzinna za wszystkich przeczytanych dotychczas powieści. Nie znajdziemy w niej gwaru dziecięcych głosów i ciągłego zamieszania, a dopiero co rodzącą się rodzicielską dojrzałość i początki małżeństwa. Dzięki temu wiele w niej wesołości, rozmów, gości i obecności. Jeśli miałabym wybierać, to właśnie ta powieść byłaby moją ulubioną spośród wszystkich dotychczas przeczytanych. Gorąco polecam taką lekturę. Serce się topi.

Nie zabraknie w niej także humoru i ciekawych bohaterów. Więcej jednak nie zdradzę, bo aż szkoda spoilerować. 

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *